Lampka na wiosnę

Szukałam miejsca, gdzie prezent od Llooki cieszyłby moje oczy kiedy nie będę go nosić... i niechcący wyszła mi lampka z llookiem :) i jakiego mam teraz pomysła na takie ozdoby kwiatkowe! Efekty niebawem :)


Pozdrawiam i życzę udanego weekendu wszystkim!
ushii

Wielka prywata!

Słuchajcie moi mili!

Wiem, że trochę osób tu zagląda i chciałabym bezczelnie to wykorzystać...

Otóż problem jest następujący - od roku bezskutecznie poszukuję lnu. Ale nie takiego cienkiego, tylko takiego mięsistego - nieprześwitującego i niegniotącego się (bo za gruby), ale jednocześnie miękkiego w dotyku. I żeby był w tym pięknym szarym odcieniu, w jakim sprzedają zwykły cienki len... No i oczywiście w ludzkiej cenie, bo 10m mi potrzeba, a jak w jednym sklepie podliczyli mnie na ok. 700zł, to myślałam ze padnę :)) Po co mi to? Chciałbym po prostu uszyć nowe obicie kanapy :)
Nawet taki ideał znalazłam! W fabryce lnu w Żyrardowie. Ale tylko na wzorniku, jak nie mają mega zamówienia z zagranicy to nie produkują. I tyle :( A sprawa dla mnie jest coraz bardziej pilna...

Czy ktoś jest w stanie mi jakoś pomóc, myślałam ostatnio o wycieczce do Łodzi, Pabianic, no sama już nie wiem - trochę bez sensu te moje plany, bo nie mam pojęcia gdzie miałabym szukać jak już tam dotrę :D Więc idę do Was po prośbie - może ktoś coś doradzi?

A dla wszystkich pomocnych rączek mam wiosenne kacajki :) Właśnie czekają na malowanie :)
zajączki - wiosenne dekoracje z masy samoutwardzalnej
Wiosenne zajączki
Potrzebujemy:
  • patyczki do szaszłyków
  • masę samoutwardzalną (lub solną)
  • foremki - np w wielkanocnych kształtach: zajączki, kurczaczki (lub ewentualnie ich papierowe szablony)
Masę rozwałkowujemy na grubość ok 3-4mm, wycinamy foremkami kształty i wbijamy - ostrożnie żeby nic nie zdeformować - patyczki od szaszłyków w podstawy wyciętych elementów, delikatnie wyrównujemy palcami powierzchnię.
Odkładamy dekoracje do wyschnięcia, od czasu do czasu przekładając je na drugą stronę (jeśli używamy masy solnej trzeba wysuszyć w piekarniku oczywiście), suche delikatnie szlifujemy drobnym papierem ściernym i ewentualnie dodatkowo ozdabiamy.

Pozdrawiam,
ushii

Co było w zawiniątku :) Zalegla walentynka i sprawy porządkowe :D

Dziś będzie biało :)
Przede wszystkim, nie przedłużając odsłaniam zawartość tajemniczej niespodziankowej przesyłki od Lavande, prześliczna poszeweczka! Ta-da-da-dam:


Ta przemiła dziewczyna wie jak bardzo lubię serwetki i pościele z haftami, monogramami i innymi pięknymi zdobieniami. I wiedząc, że jakoś nie udaje mi się takich upolować postanowiła się ze mną podzielić swoimi skarbami! Czyż nie jest kochana?? Dziękuję jeszcze raz!!!

A skoro weszliśmy na temat pościelowy, pokażę co ostatnio umodziłam w tak zwanym międzyczasie :) Oto moja obiecywana walentynka dla M., żeby mu wygodniej książeczkę w łóżku się czytało :) Bo dotąd jasieczków u nas niet :)



A teraz porządkowo:
1.Wczoraj z wrażenia zapomniałam coś napisać. Może ktoś pomyślał, że mam ochotę mieć więcej komentarzy, albo coś w tym stylu i dlatego napisałam to, co napisałam. Zapewniam, że nie - po prostu naprawdę chciałabym poznać ludzi, którzy tu zaglądają! I bardzo, bardzo ucieszyło mnie, że tak wiele osób zdecydowało się zostawić kilka słów! Mam nadzieję, że już wkrótce uda mi się zajrzeć do wszystkich, do których jeszcze nie zajrzałam :) A jeśli nie ma się bloga to też naprawdę nie jest powód by czasem się nie odezwać - przecież nie trzeba mieć bloga by mieć coś do powiedzenia :) Więc w imieniu swoim, jak i innych blogowiczek zachęcam - odzywajcie się, komentujcie :)

2. Proszę pamiętać, ze pierwsza się Elizie do namiotu wprosiłam :D A jakby co to mogę gotować. I za Kaowca robić ;) Ituś :-*

Pozdrawiam,
ushii

Mój nowy modny llook :) I cudowna niespodzianka!

Pyszczek mi się śmieje od ucha do ucha za sprawą dwóch przeuroczych osóbek, które sprawiły mi dziś wiele, bardzo wiele przyjemności!!

Właśnie wróciłam do domu i zajrzałam kontrolnie do skrzynki. A tam dwie puchate kopertki! Ledwo wytrzymałam w windzie, żeby ich nie otworzyć :) Ale w domu rzuciłam wszystko co miałam w rękach i...


Pierwsza przesyłka była od Llooki, jak widać :D Bardzo chciałam mieć jej naszyjnik... jak chyba wszyscy :D Wszystkie jej tworki sa przepiękne, ale tak naj, naj zachwyciły mnie te pierwsze, nazwane przez nią Romance... I mam!!! Uwielbiam takie wymianki :))) Dziękuję !!! Jest śliczny, prześliczny!!!! Llooko, jesteś fantastyczna! Powiem krótko - patrzcie, ślińcie się i zazdrośćcie :DDD He he, nie wiedziałam, że tak ciężko jest samej sobie zrobić fotkę :)


A druga przesyłka była od kochanej Lavande... Zrobiła mi taką niespodziankę, że normalnie mało z krzesła nie spadłam jak otworzyłam!! Kochana Lavande, już wiesz jak się cieszę i jesteś wycałowana od stóp do głów, ale powiem to też publicznie, całemu światu - jesteś boska! Niesamowite, jak wiele życzliwości, sympatii i bezinteresownej chęci sprawienia innym radości zawarte było w tym pakuneczku...


A kto zgadnie, co było w środku??? Prawidłowa odpowiedź jutro, ciekawe czy się domyślicie :)
Aha, wiem ze zdjęcia nie są super ostre, ale mój złom nic lepszego w resztkach dziennego światła z siebie nie wyciśnie, nawet na statywie :( Ale do jutra czekać na światło nie mogłam, taka ze mnie chwalipięta :)
Pozdrawiam,
ushii

Ornamenty - odsłona pierwsza, bo troszkę ich mam :)

Już jakiś czas temu Anne pokazywała swoje prace z doklejanymi ornamentami. Miałam wtedy zamiar i ja o swoich napisać, ale nadeszła paczka właśnie od niej i post poszedł w zapomnienie - odkryłam właśnie , że zapomniałam go opublikować :) W takim razie drugie podejście :) Ale nie ma lekko, dziś będę pokazywać, ale i radzić się Was, Kochani :)

Skrzyneczkę na zioła pokazywałam na początku prowadzenia bloga, o tutaj, ale tak lubię to zdobienie, że bezczelnie pochwalę się jeszcze raz :P Roboty tyle co nic, a efekt bardzo mi się podoba.


Chustecznik kupiłam w jakimś niemieckim sklepie z duperelkami za całe euro... był nawet w groszki więc powinnam była go zostawić w spokoju, ale nie. Od tamtej pory miał już ze cztery wcielenia, niestety nigdy nie pamiętam żeby robić fotki "przed" i "po" :) Zatem tylko obecna inkarnacja. Dokleiłam mu ozdobne listewki i... dalej nad nim dumam :)


Zrobiłam też pudełko na herbatę. Sam ornament mi się podoba, ale pudełku czegoś brak. Nie wiem czego. Myślę nad poszarzeniem, ale czy to mu pomoże? Stoi w białej kuchni, gdzie nic szarego nie ma... więc nie wiem co z nim zrobić :)


I jeszcze jeden ozdobny element, a w zasadzie całe stadko :) Mam komplet kolorowych ozdobnych szklanek... nie wiem, czy Wam się będą podobać, M. zbytnio się nimi nie zachwyca, ale ja je kocham i już. Należały przedtem do mojej mamy i pamiętam jak uwielbiałam patrzeć na nie w dzieciństwie... te kolory mnie hipnotyzowały...


A na koniec mam prośbę do wszystkich zaglądaczy i podczytywaczy! Moje Drogie i Moi Drodzy Goście (jeśli tacy są :D ), proszę: nie bójcie się pisać i komentować! Ja nie gryzę, naprawdę :) Kilka miesięcy temu zamontowałam sobie licznik wejść i widzę tam astronomiczną liczbę, bliska 30 000, o której nawet nie śmiałam marzyć zakładając bloga... a czasem w przypadkowej rozmowie dowiaduję się - "A ja znam Twojego bloga, a ja cię podczytuję / podpatruję..." - Super, ogromnie mnie to cieszy! Zapraszam! Ale będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawicie po swojej wizycie jakiś ślad :) Zaczynam powoli nadrabiać blogowe zaległości i bardzo chętnie poznam mnóstwo nowych miejsc, tylko dajcie mi szansę :) A osoby, które bloga nie mają też mi bardzo miło będzie gościć. No i zauważcie, że to daje dobrą motywację do pisania kolejnych postów :D I żeby Was do tego zachęcić - już wkrótce pojawi się u mnie nowe candy. Ale! Udział w nim będą brały tylko osoby, które będę znała z komentarzy u mnie, o!

Pozdrawiam,
ushii

Dzisiejsze zakupy, wcale nie walentynkowe. I porcja wiedzy o mnie :)

Walentynek nie obchodziny. Chyba, że uznam, że właśnie obchodzimy, ale codziennie... bo my nie potrzebujemy szczególnej daty, by okazywać uczucia. Jednak w tym roku niechcący wyszła mi walentynka :D Ale jej fotka będzie dopiero następnym razem, bo mój Walentynek właśnie z niej korzysta i cyknąć nie ma jak :)

Będą za to fotki moich dzisiejszych zdobyczy starociowych. Takie trochę niechcący, nie nastawiałam się na żadne zakupy, bo taka pogoda handlarzy raczej zniechęca do przyjeżdżania. I poszłam w sumie po faworki, bo leń mnie wielki ogarnął i robić mi się nie chciało, a wiedziałam, że jedna pani sprzedaje przepyszne - jak domowe. Nie nastawiałam się - więc oczywiście coś kupiłam.

Po pierwsze miseczkę - ten wzorek chodzi już za mną od jakiegoś czasu, chociaż raczej na dzbanuszku mi się widział, ale zobaczyłam tą bidę, usłyszałam, że za całą złotówkę i... no kto by powiedział nie? Miseczka w towarzystwie kurek - już na świąteczny stół :)



Wracałam już z miską zadowolona do domu, gdy w ostatniej chwili wpadło mi w oko takie cuś. Wahałam się tylko chwilkę, bo takie regaliki biblioteczne bardzo lubię, więc od razu wymyśliłam zastosowanie i zastanawiałam się tylko jak ja go będę nieść. A sprzedawca sądząc, że nadal się nie zdecydowałam, ostro obniżył cenę - do 10 złotych :)) Nie umiem i nie lubię się targować, więc nawet nie próbowałam nic więcej już negocjować, czuję się usatysfakcjonowana :) Wreszcie będę miała porządek w przydasiach do scrapowania!! Strasznie mnie złościło, jak dziurkacze przy każdym ruszeniu szuflady mieszały mi się z tuszami i innymi drobiazgami, więc bardzo się cieszę :) Zastanawiam się tylko czy i jak ją odnowić? Tym razem nie mogę się kompletnie zdecydować. Jakieś propozycje?


A razem z wspomnianymi kurkami trafiły do mnie takie maleństwa...


I mimo intensywnie padającego śniegu patrząc na nie coraz bardziej czuję wiosnę :) Jakoś ta fotka też tak wiosennie mi wygląda... lubicie brukselkę (ja uwielbiam :)? Jeśli tak, to jak przygotowaną?


Niedawno Alexls zaprosiła mnie do zabawy, pytając o lubiane i nie książki. Już odpowiadam:

1. Książka do której często powracasz?
Sporo jest takich, hmm... Uwielbiam od czasu do czasu przypomnieć sobie niektóre książki Lema i cykl Żelaznego o Amberze. Z przyjemnością wracam do przygód Babci Weatherwax Pratchetta. Ale równie często zaglądam do Mistrza i Małgorzaty, do Muminków i Kubusia, do Colasa Breugnon itd, itd...Złe pytanie jeśli o mnie chodzi, bo to zależy jaki mam nastrój i czego zbyt dawno już w ręku nie miałam :)
Ale! Jest jedna książeczka, literaturą piękną nie jest, ale zaglądam do niej bardzo często.TYLKO PROSZĘ SIĘ NIE ŚMIAĆ!! To książka, której samo trzymanie w ręku mnie uspokaja, więc gdy jest mi bardzo źle, sama jakoś do mnie trafia i idę się z nią zakopać pod kołdrą. Treść znam chyba na pamięć, bo każde słowo w niej obejrzałam miliony razy odkąd została wydana. To "Nastolatki urządzają swój kącik". Merytorycznie prawdę powiedziawszy na niezbyt wysokim poziomie, co widziałam nawet jako dziecko. Chociaż z drugiej strony są tam takie pomysły jak patchworki i pele-mele (o przerabianiu staroci nie wspomnę), które zrobiły się u nas modne o wiele później niż wydano tą książkę, więc autorka mocno wyprzedzała nasze czasy :D I złego słowa na nią powiedzieć nie dam, bo pozwala mi doskonale się wyciszyć i zacząć myśleć, przy niej przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły!

2. Gdzie najczęściej czytasz?
Zawsze i wszędzie gdzie mam czas, ciężko więc określić. Ale kiedy mogę, to staram się na kanapie, wtulona między poduchy, z herbatką pod ręką. Szkoda, że nie mam ogrodu, albo werandy, bo wtedy na pewno wybrałabym takie miejsce :(

3. "Znienawidzona" lektura szkolna?
Oj nie wiem! Miałam dość specyficzną szkołę i lektur miałam o wiele, wiele więcej, niż zwykle w szkole przeczytać trzeba (ale ja to lubiłam - inaczej do końca dotrwać nie byłabym w stanie :) ).
Ale chyba jedną wskazać mogę, a nawet dwie :) - pierwsza wcale nie dla tego, że była jakimś literackim koszmarem, choć wyjątkowo lotna też nie była. To "Sarmatyzm" F. Zabłockiego. Miałam jej serdecznie dość, bo mnie jedynej z całej klasy udało się znaleźć jeden w całym mieście egzemplarz tej książki i w efekcie jako jedyna byłam z niej maglowana na następny dzień (ja miałam zajęcia z literatury prawie codziennie i prawie na każdy dzień była inna książka, hehe)... A druga to "Chłopi". Dziś mogę się przyznać - jedyna lektura jakiej z premedytacją nie przeczytałam i nie przeczytam nigdy. Brr.

A teraz moje pytania:
1. Książka, która wpłynęła na Twoje życie, jakoś Cię zmieniła?
2. Czy jest książka, którą kiedyś przeczytałaś i bardzo chciałabyś do niej wrócić, ale nie pamiętasz jej tytułu, ani autora?
3. Czy próbowałaś kiedyś czytania obcojęzycznej literatury w oryginale?
Te pytania kieruję do Elle, do Aagii i do Agutka!

I pozostając w temacie zabaw blogowych. Kochane moje - chciałabym ogromnie podziękować za wszystkie, wszystkie wyróżnienia jakimi w od świąt mnie obsypałyście!!! Niestety trochę mnie tu nie było, starałam sie dziękować na bieżąco, ale teraz nie potrafię wymienić wszystkich osób, które uznały, ze mój blog jest cos wart... ciągle jeszcze jestem tu z doskoku i nie mam kiedy odszukać wszystkich tych przemiłych słów od Was. Dlatego chciałabym teraz po prostu wszystkim osobom, które były dla mnie tak miłe powiedzieć:

DZIĘKUJĘ!!!!

A wyróżnić nikogo tymi wszystkimi zaszczytami również nie potrafię - jest tyle wspaniałych blogów i mnóstwo fajnych babeczek, że nie da się tak po prostu wskazać tych kilku naj. Dlatego pozwólcie, że wyróżnię każdą osobę, do której zaglądam lub chciałabym zajrzeć :)

Pozdrawiam,
ushii

KICam ku wiośnie :)

Jakiś czas temu dostałam od mamy M. paterkę, którą ona dostała w prezencie ślubnym... przepadam za turkusem, zwłaszcza takim nasyconym, więc widząc jak mi się spodobała, od razu mi ją dała, nawet nie zdążyłam o tym pomyśleć :)


A wczoraj paterka zapozowała z moją pierwszą wiosenno-świąteczną przymiarką, zajączkami-ocieplaczami na jajca :) To dopiero wersja beta, jeszcze będę nad ich wyglądem pracować :)


Filcu w wymarzonej pastelowej zieleni nie udało mi sie dostać jak na razie, więc z realizacji pomysłów chwilowo nici... za to w tak zwanym międzyczasie powstał wianuszek z fajnymi kwiatkami, ktore mozna podziwiać było już u Llooki i Kasandry. Był dla M... który zapytał dlaczego te dynie są różowe :D


Udanego weekendu!
ushii

Jestem głodna, idę na polowanie!

Głodna koloru. Idę po filc, o! Może dziś w końcu dotrę do sklepu przed zamknięciem?
W międzyczasie... żeby kakao nie wystygło :D



Za dużo pomysłów mi w głowie siedzi, kto ma pożyczyć dodatkową dobę???

Pozdrawiam,
ushii

Pojazd kosmiczny

Dałam ciała. Zwrócono mi uwagę, że w sekcji wspominkowej nie opisałam mojej najważniejszej zabawki z dzieciństwa, która dotrwała do dziś! Fakt, jak ja mogłam zapomnieć?!

No... że byłam mało dziewczęca, to już wiadomo. Ale nie wiadomo jeszcze, jak bardzo. Bo oprócz autek (Joanno - zostało mi, nie chcesz wiedzieć jak bardzo... ale zapałałam tez w międzyczasie miłością straszną do koni i zjazdowych rowerów, więc trochę świeżego powietrza tez zażywałam :D ), gry w kapsle, czterech pancernych i innych popularnych naonczas rozrywek urozmaicanych regularnym laniem się z bratem tudzież z innymi osobnikami płci przeciwnej uwielbiałam się bawić w... hmm, kosmos? Nie wiem jak to nazwać.

Otóż mój Tata jest miłośnikiem fantastyki, ale i tej prawdziwej fizyki, astrofizyki i teorii różnych. I córeczka od małego z wypiekami na twarzy chłonęła zarówno prawdziwe opowieści o Wszechświecie jak i te całkiem wymyślone. Częstą bajką na dobranoc była bajka o... prądzie :D Tak, tym z gniazdka. I o budowie atomu. Uroczo i romantycznie. A ulubioną zabawą było ściganie się statkami kosmicznymi i wojny z flotą Tatusia, który jakoś nigdy nie mógł się przebić przez moje pole siłowe, a ja przez jego zawsze :) A ten przydługi wstęp konieczny był do wyjaśnienia, dlaczego to co pokażę, było moją zabawką, choć mało zabawkowo wygląda. Otóż do przedszkola nie chodziłam i w związku z tym czasem zostawałam u jednej z babć. Generalnie za tym nie przepadałam, bo dużo rzeczy mi u niej nie było wolno,ale nic się nie liczyło, bo było tam ONO.

Mój pulpit do sterowania pojazdem kosmicznym!!!! Jak ja to uwielbiałam, chociaż Babcia mnie już trochę mniej za to, co zrobiłam z tym sprzętem :)


Dziś stoi u nas i czeka, żebym w końcu naprawiła mu ramię, będące w trzech kawałkach w wyniku używania go w charakterze urządzenia sterowniczego, wiec post powinnam była raczej zatytułować "Kosmiczny wrak"... A marzenie o locie w kosmos pozostało tylko pięknym marzeniem, do dziś gdzieś tam tkwiącym głęboko, w samym środku mnie... Zdjęcie jakieś takie do kitu, ale jakoś wypluta artystycznie jestem.

Wiele z Was pokazało już swoją ukochaną zabawkę z dzieciństwa. A jaka była Wasza najbardziej nietypowa zabawa lub zabawka?

Pozdrawiam,
ushii

P.S.
Widzę, ze coś się u mnie bardzo niewnętrzowo zrobiło, najwyższa pora to naprawić! Zatem wkrótce kolejny kawałek mojego lokum :)

Jeszcze szyję. I dołączam do grupy wspominkowej. No i jeszcze coś :)

Bardzo, bardzo dziękuję za wszystkie przemiłe komentarze, świadomość, ze komuś podoba się co robię motywuje do działania :) Dziś jeszcze trochę moich tworków na początek: kolejny z serii kuchennej - organizer, mam jeszcze trochę innych projektów w zanadrzu, ale jeszcze nie ukończone, więc chwilowo tylko on:


Oraz pierwszy z serii nieco słodszych, dziewczęcych drobiazgów, kolejne w przygotowaniu... jak Wam się to podoba?


I na koniec garść drobiazgu z gliny, tym razem maszyna miała wolne :)





Ja też postanowiłam dołączyć w końcu do grupki wypominających z rozrzewnieniem dziecięce lata :D Ochotę miałam, jak tylko zobaczyłam to na blogu Llooki - inicjatorki całego zamieszania , ale przyznam się, że całkiem nie wiedziałam jak... bo u wszystkich widzę ukochane misie, wytargane, z odpadniętym noskiem od niezliczonych godzin przytulania, całowania i kochania... bardzo fotogeniczne zwierzątka, trzeba przyznać. A ja co? Nie miałam misia!!! Nie było też żadnej lali, żadnego króliczka ani innego dziewczęcego przytulaska, który spałby ze mną i którego wyniosłabym z domu panieńskiego na pamiątkę... Pewnie - babcie, ciocie przy różnych okazjach próbowały wetknąć mi coś takiego, a jakże... ale bez powodzenia. Bo moją miłością były AUTKA!!!! Żaden pojazd nie był w moim towarzystwie bezpieczny, kochałam je przeogromnie!


A już jazda prawdziwym to było coś... a jak wdrapałam się na traktor i po raz pierwszy sama go odpaliłam... pełnia szczęścia! Fotka co prawda nie z samodzielnej jazdy, bo to było ciut później i bez czujnego oka Dziadka... (mało czujne miał oko, ale jak się dowiedział... miałam przerąbane :D )


Niestety... mając w rodzinie samych młodszych braci trudno było jakiekolwiek autko sobie zatrzymać, podobnie jak ukochane klocki... dopiero kilka lat temu, remontując Mamy balkon znalazłam jedno maleńkie, które wpadło niegdyś za załom balustrady i dzięki temu przetrwało... nie było to moje ulubione czerwone autko, widoczne zresztą na fotce wyżej, ale i tak bardzo się ucieszyłam!


Przeglądając blogi zobaczyłam komentarz Mili właśnie dotyczący naszych zabawek i nasunęło mi się pytanie: za, powiedzmy, 20-30 lat - co sobie mogłyby pokazywać na naszych miejscach dzisiejsze kilkulatki?

Będzie to gadanie starego ramola, ale... wiecie co? Ja się cieszę ze swojego wieku, bo dane mi było mieć dzieciństwo w tym podobno okropnym poprzednim ustroju! Bo nie było wyścigu szczurów, szkoły od nie wiem już nawet którego roku życia, mnóstwa dodatkowych zajęć, nie było komórek, komputerów - a było prawdziwe dzieciństwo, gdzie był czas na zabawę, spotkania z kolegami na trzepaku, a nie na gg, i z wakacjami na wsi, a dobranocka w telewizji była wyczekana i miała klimat, nie to co obecna ogłupiająca papka serwowana dzieciakom... wybaczcie, ale takie mam zdanie :)


A tak w ogóle to od wczoraj za oknem wróbelki ćwierkają jak opętane, a one zawsze mnie informują o rychłym końcu zimy! I ja im wierzę, mam nadzieję, że te mrozy już niedługo się skończą! Śnieg bardzo lubię, kuligi bardzo lubię, łyżwy bardzo lubię... ale sól i mróz to już niekoniecznie :(

Pozdrawiam,
ushii

Za oknem ciągle biało - i u mnie też...


A we mnie biało, biało, cicho, jednostajnie -
bo noszę w sobie wszystkich barw skupioną tajnię...

(M. Pawlikowska-Jasnorzewska)


Na konika takiego natknęłam się na grupie flickr'owej, do której mam przyjemność należeć... zakochałam się i w koniu i w fotce. Ale zdobycia identycznego nawet nie zakładałam, zbyt nikłe szanse. I jak to u mnie - ponieważ na to nie liczyłam, to się trafił - IDENTYCZNY. I jeszcze kilka innych modeli. Ostatecznie wybrałam dwa, trochę inne od tego obślinionego na zdjęciu.

Jak wiele nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności musiało zaistnieć, żebym je posiadła? Nie byłam na starociach od półtora miesiąca; ostatnio mrozy, więc znajomy pan sprzedawca ostatnio też tam nie bywał. Figurki nie są polskie - fotka była z dość odległego zakątka świata, przyszłam na targ późno - mogły już być sprzedane. A jednak. I tak dzieje się często - im mniej w coś wierzę, tym bardziej wzrasta prawdopodobieństwo, że właśnie to się wydarzy. Muszę zacząć wierzyć, że już nigdy nic dobrego mnie nie spotka? Iiiitam, pokrętne kupczenie z Losem wychodzi z tego, za dużo widać mam czasu na głupoty, wzięłabym sie za jakies pranie, albo co :)

Widoczna w tle biała skorupa to pojemniczek, który również nie pozostawił mnie obojętną...


A wieczorami nadal szyję, tylko zdjęć nie mam jak robić :( Dziś mam nadzieję dowiedzieć wreszcie coś optymistycznego od weterynarza...



Pozdrawiam,
ushii